Flickr Images

C E C I L I A   C E C E   L O V E G O O D 
r o z w ó d k a    p r z e d    t r z y d z i e s t k ą
p i s a r k a   i    r e c e z e n t k a    p r o s t o   z   N o w e g o   J o r k u
n o w a   w ł a ś c i c i e l k a   d o m u   w   z a t o c z c e 

       Jak można sobie poradzić z rozwodem/rozstaniem/zdradą (niepotrzebne skreślić lub zostawić wszystkie wypowiedzi)? Przysięgam wam, że mogłabym spokojnie napisać o tym poradnik, w którym zaczęłabym wymieniać wszelkiego rodzaju sposoby na zwalczenie depresji, bólu się z tym wszystkim wiążącym, do czego doszłyby słowa pocieszenia typu: "przecież on nie był ciebie wart, na pewno znajdziesz sobie kogoś lepszego" albo: "może to nie był ten jedyny", bądź: "głowa do góry, jesteś wspaniała i nikt tobie tego nie może odebrać". Owszem, mogłabym. Ale wiecie co? To wszystko jest jednym, wielkim stekiem bzdur. Gównem, którym karmi się załamane kobiety, aby poprawić ich samopoczucie po bolesnym rozstaniu z człowiekiem, który był dla nich całym światem. To właśnie wokół niego kręciły się niemalże wszystkie decyzje, jakie podjęły. Włącznie z przeprowadzką z ukochanego Brooklynu na Upper West Side, czy też zawieszenie pisania na rzecz wspólnych podróży. Tak, dokładnie tak. Byłam tak zaślepiona i głupia, że podporządkowałam swoje całe małe uniwersum jednemu fiutkowi, który co zrobił? Któregoś dnia po prostu wręczył mi papiery rozwodowe. Ot, bez żadnego uprzedzenia. Jak się później okazało zdradzał mnie z jakąś ledwie dwudziestojednoletnią sekretarką, która (ups!) zaszła z nim w ciążę. No to teraz najlepiej jest odstawić starą żonę w kąt oraz zająć się wraz z młodą kochanką swoim bękartem. Nie powstrzymywałam go. Spakowałam swoje rzeczy i przeniosłam się do swojej przyjaciółki - Lucy. Moje kochane słońce przyjęło mnie z otwartymi ramionami, a jej dziewczyna (tak, Lucy jest lesbijką) również jakoś nie narzekała. Takim oto sposobem przeleżałam bity tydzień w łóżku gościnnym, pozbawiona światła słonecznego, a jedynie z butelkami wody walającymi się dookoła plus pełną popielniczką papierosów. Nawet nie pamiętam, czy płakałam. Nic nie pamiętam z tego okresu. Na sprawę rozwodową ledwie weszłam i nie miałam ochoty zaprzeczać ani się bronić. A gdy usłyszałam, że ten kretyn, za którego mogłam umrzeć nigdy mnie nie kochał... Cholera, zabolało. Nawet bardzo. 
        Z Richardem nie mieliśmy dzieci. Nigdy jakoś nie ciągnęło nas do rodzicielstwa lub to on nie miał zamiaru zmieniać pieluch i wstawać w nocy. To tylko ułatwiło wszystko, wiecie? No, może prawie. Musiałam oddać mu mieszkanie na Manhattanie, w które to JA włożyłam mnóstwo pieniędzy, a on jako biedny pisarzyna gówno tak naprawdę zrobił. Utrzymywałam go, ot co.Sęk w tym, że nawet nie miałam zamiaru się cieszyć powrotem na Brooklyn. Rzygałam Nowym Jorkiem. Wszystko, dosłownie, wszystko kojarzyło mi się z moim upokorzeniem i nieudanym małżeństwem. Nie mogłam już dłużej zostać w miejscu, które jest z drugiej strony marzeniem każdego człowieka, który pragnie zacząć swoją światową karierę. 
Lucy nie mogła na to patrzeć. Albo chciała się mnie już pozbyć ze swojego gniazdka (co też było bardzo prawdopodobne). Takim sposobem dostałam bilet na wycieczkę do Grecji specjalnie przygotowana dla gejów i lesbijek. Tak, to zdecydowanie był szczyt moich marzeń. Przynajmniej nie musiałam znosić jakichś chamskich podrywów wypróbowywanych na zrozpaczonej i zdołowanej rozwódce.
        Ogłoszenie o sprzedaży tego domu znalazłam przypadkowo, gdy przejeżdżaliśmy przez Skiathos. Stary budynek, całkowicie do remontu, który ma sporą historię za sobą. Wrak. Jak ja. Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami. Nie myślałam. Spakowałam swoje rzeczy, zadzwoniłam pod podany numer i ledwie dogadując się z osobą, która angielski znała na poziomie podstawówki (albo i gorzej) pojechałam. Obejrzałam to wszystko, wynajęłam czterech Polaków, którzy mają to wszystko odnowić i tchnąć w cały dom życiem. Pozostaje pytanie, czy i ze mną można tak zrobić? Czy i ja zasługuję na takie odnowienie i remont? I czy znajdzie się ktoś, kto sprawi, że ta jasnowłosa Amerykanka znajdzie na nowo nadzieję i chęć życia? Szczerze? Nie mam, kurwa, pojęcia. Najwyżej zostanę zgorzkniałą starą panną, która obawia się liczby trzydzieści, a potem kolejnych z zerem na końcu, a zarazem uwielbia gotować, mimo że tak naprawdę nie ma dla kogo. Będę gruba i samotna. Ale przynajmniej zamieszkam w pięknym domu z widokiem na morze. Chociaż tyle dobrego, nie? 

{ z w i ą z k i } { w s p o m n i e n i a }

__________________________________________
Postać wzorowana na Frances z "Pod słońcem Toskanii". 
Mam nadzieję, że znajdą się osoby, które zechcą mieć wątki z moją Cecilią. 
Wątki długie, a relacje skomplikowane. 
Twarz: Kate Hudson

12 komentarzy:

  1. [ Witam! Jaka sympatyczna kobieta i Kate! Fajne, fajnie.
    Ja jestem już wypluta, jeśli Cię oświeci i wpadniesz na jakiś pomysł na wątek, wiesz gdzie mnie szukać ;D]

    Kira

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Okey... Teraz tylko jaka miałaby być ta okoliczność, w której Kira potrzebowałaby ratunku. Będę myśleć intensywnie, podczas snu, może akurat coś ciekawego wyśnię czy coś, ale jak Ciebie coś napadnie, nie krępuj się! ;p]

    Kira

    OdpowiedzUsuń
  3. ["Wynajęła czterech Polaków" - z czymś mi się to kojarzy. Jednak, a nóż się mylę ;).
    Oczywiście przybyłam z propozycją na wątek. Jako, że Cecilia (cudne imię!) jest pisarką i recenzentką może pojawić się w miejscu pracy mojej Iris, kiedy ta urządza poranną lub wieczorną gonitwę przed audycją. Co Ty na to? A może masz inny pomysł bo nie chce nic narzucać.]

    Iris

    OdpowiedzUsuń
  4. [Serdecznie witam na blogu :) To co jakiś wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  5. [chcę zacząć, ale czytam i czytam i jak na złość nie przychodzi mi do głowy nic sensownego. pomożesz? :]

    OdpowiedzUsuń
  6. [A jednak! ^^ Czyli, gdzieś mi tam w głowie dzwoniło tylko nie wiedziałam, w którym kościele. Nie ważne...
    Hm, co do wątku, a raczej mojego bezsensownego pomysłu to Cecilia może przyjśc do rozgłośni, aby:
    a) przykładowo będzie podczas jednej z audycji czytała krótki fragment książki lub podawała słuchaczom swoją własna opinie na temat wybranych przez siebie utworów.
    b) jako recenzentka może dorywczo pisać recenzje książek, filmów czy sztuk, które wykorzystuje rozgłośnia, nagrywając je i puszczając podczas audycji, które skupiając się na kulturze.

    Możemy też całkowicie odbiec od tematu radia i skupić się na czymś innym :) No problem.]

    Iris

    OdpowiedzUsuń
  7. [Skoro tak ładnie zapraszasz, to się zgłaszam! :D]

    OdpowiedzUsuń
  8. Zacząć wypadałoby chyba od opisu miejsca w którym Cece miała się znaleźć. Bar był prawdziwą... Meliną. Nie przychodzili tu co prawda starzy ludzie, bezdomni łaknący kilku łyków piwa za półdarmo, a osoby raczej młode, ale... Mimo wszystko.
    Do głównej sali schodziło się po stromej, kiepsko oświetlonej klatce schodowej. W środku zaś - zwykle panował zaduch, w powietrzu unosił się dym papierosowy, a w tle huczała głośna, ostra muzyka.
    Tym razem było nieco inaczej - oto w środku nie było... Nikogo. Tylko barman za blatem ustawionym tuż przy klatce schodowej, po prawej stronie. Aaron właśnie. Zdawał się nieco przysypiać z nudów. Wsparty jednym łokciem na blacie podpierał sobie dłonią policzek. Druga dłoń spoczywała na touchpadzie laptopa, z którego z pewnością wypłynęły przyjemne dla ucha dźwięki ballady Guns and Roses - Knocking on heavens door.
    Dalej... Był spory parkiet, była rura do tańca dla śmielszych dziewczyn (czasem nawet najmowało się jakąś profesjonalistkę coby zaprosić klientelę...) kilka drewnianych, ciemnych stolików, kolejne schody prowadzące do zamkniętej sali na drugim piętrze. Były i rzecz jasna drzwi do łazienki.
    Do Aarona zaś wracając - chłopak ubrany był w zwyczajną, czarną koszulkę i bojówki z łańcuchami przy biodrach. W zasięgu jego ręki leżała otwarta puszka coca coli.
    Tak... To wszystko się prezentowało na pierwszy rzut oka.
    Ciemno, mroczno, ponuro nieco.

    OdpowiedzUsuń
  9. [pasuje mi. jeśli nie masz nic przeciwko, pozwolę sobie zacząć :]

    Popołudniowe słońce leniwie sączyło się przez oszklone drzwi hotelu, tworząc na betonowej posadzce przepiękną grę różnobarwnych świateł. Obserwował je czujnie jak kot wypatrujący zbliżającego się obiadu, gotów do skoku. Tego dnia nie przyjęto zbyt wielu miłośników podróży, toteż hol, nie licząc kilku pracowników i starszego jegomościa z fajką w zębach czytającego wczorajszą gazetę, świecił pustkami. Recepcjonista, człowiek niespełna rozumu jednak niezwykle charyzmatyczny, przeglądał dane w komputerze, po kryjomu pociągając coś ze swojej piersiówki. Krzywił się. Z pewnością było mocne. Theo, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach zaprasowanych w kant spodni, miał wiele czasu na przemyślenia. Jednym z nich był stan psychiczny człowieka odpowiedzialnego za wystrój tego wnętrza. Przepych i mnogość elementów nie pasujących do siebie w żadnym calu, a jednak całość budowała przyjazną atmosferę. Dla adeptów wypoczynku bez luksusów, ale w spokoju. Popierał to.
    Odźwierny szorstkim głosem przywitał kobietę przekraczającą w pośpiechu progi budynku. Zamknął oczy, doskonale wiedział co usłyszy za chwilę. Niezwykłe poruszenie, wrzawa i niespokojne głosy. Współpracownicy doznali cudownego olśnienia, przypominając sobie o naglących obowiązkach. Znikli, co do jednego, pozostawiając go samego na polu walki. Stanął przy kontuarze recepcji, gotowy do przyjęcia poleceń. O ile pozostali mogli pozwolić sobie na kombinacje i uchylanie się przed rzeczywistą pracą, on musiał strzec jej jak najcenniejszego skarbu.
    Kobieta była gościem nietypowym, niecodziennym. Niewątpliwie wzbudziła zainteresowanie, pojawiając się w hotelu nagle i krocząc pewnie, jakby nieświadoma pewnej nieprawidłowości. Ociekała wodą. Przemoczone fałdy ubrań zwisały smętnie z jej drobnych ramion, zachlapały gdzieniegdzie posadzkę. Przywodziły na myśl ofiarę szkoły przetrwania, z tą tylko różnicą, że we włosach nie zalęgło się kobiecie robactwo, ni liście.
    - Pokój 207, życzymy udanego wypoczynku - rozbrzmiały słowa recepcjonisty. Ciekawe, czy kobieta wyczuła w jego oddechu subtelną nutę rumu. Uśmiechnięty, skinął głową na Theo. Ten bez ociągania chwycił niewielką walizkę. Nie była ciężka, nie wróżyła więc długiego pobytu.
    - Proszę za mną - skierował się do windy. Przed jej drzwiami czekał również ów starszy pan, który wcześniej maltretował zębami wiekową fajkę. Spojrzał na nich. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na przemoczonym ubraniu kobiety. Zacisnął usta, dławiąc w nich zgryźliwy komentarz.
    - Ciężki dzień, co? - winda powoli zbliżała się do parteru. Oznajmiał to cichy zgrzyt wewnątrz szybu. Theo nie sądził, by kobieta mogła w zły sposób odebrać jego swobodne zachowanie. Wyczuł to, obserwując jej ruchy, jej spojrzenie. Mówiło ''wszystko mi jedno, na dziś już wystarczy.'' Nie omieszkał w najbliższym czasie zapytać, co było powodem jej przemoczenia w tak piękny, upalny dzień.

    OdpowiedzUsuń
  10. [no normalnie jak jego była żona, ale Josh nie jest jakimś tam fiutkiem, Josh to Josh ;D]

    OdpowiedzUsuń
  11. Josh przyjmował krytykę jednak nie zawsze była ona dla niego obiektywna. Czasem miał wrażenie, że ludzie piszący recenzje jego powieści oceniają je pod wpływem wydarzeń płynących z zewnątrz. Że jeśli pogoda jest optymistyczna to ich ocena automatycznie też, ale jak pada deszcz i człowiek ma ochotę zakopać się pod kołdrą to jest wręcz przeciwnie, wszystko leci na łeb na szyję i umarł żeś pan w butach. Ludzie sądzą, że jesteś analfabetą nie potrafiącym sklecić zdania, a twoja książka to lanie wody o jakiś głupotach. A to nieprawda. Bo nawet jeśli jedna część jest nieco gorsza od poprzedniej, to i tak trzyma poziom, który jest według ciebie wysoki. Bo nikt nie wyda czegoś co jest kiepskie, nawet jeśli masz już renomę wśród swoich czytelników, nawet jeśli ludzie na całym świecie zachwycają się nad twoim talentem literackim. I chyba właśnie zdając sobie sprawę z faktu, że Nowy Jork tłumi twoją wenę nie pozwalając przelać pozornie zwykłych słów na papier aby stworzyć całość spójną i naprawdę dobrą. Miałeś tu ciszę, tak bardzo upragnioną i wyczekiwaną. Byłeś z dala od zgiełku i hałasu panującego w Ameryce, tutaj nikt się nie śpieszy do pracy, tu dla nikogo nie liczy się popularność w wysokich kręgach swych znajomych, tutaj nie chodzi o pieniądze i wystawne wille za miliony dolarów. Tutaj liczy się harmonia. Tutaj liczy się piękno i prostota. Jakby co najmniej znalazł się na jakiejś innej planecie, do której jeszcze nie dopłynęły te wszystkie pozornie wysokie cele ludzkości o byciu najlepszym w każdej możliwej kwestii, gdzie liczyła się rywalizacja i chęć zwycięstwa, niestety za każdą cenę. I może spodziewałby się tutaj niemal każdego od księżnej Anglii po samego Justina Biebera, ale nie kogoś kto miał czelność zbluzgać go, a raczej jego twórczość od A do Z. Ktoś kto napisał na temat jego książki tyle negatywnych opinii ile zdołał usłyszeć przez całe swoje życie i może nie miał jej tego bardzo za złe i może jej nie znał więc nie mógł wyrobić sobie sprawiedliwej oceny na jej temat, ale na pewno wiedział, że jej nie lubi, za sam fakt, że ona nie lubi jego książek. Dlatego kiedy spotkał ją w księgarni odwrócił się tyłem, żeby go nie daj boże nie poznała, bo jeszcze by chciała te wszystkie swoje złote myśli na temat jego twórczości przekazać mu osobiście, a on i jego męska duma nie do końca miały na to ochotę.

    OdpowiedzUsuń